poniedziałek, 11 lutego 2013

Prolog - Płuca wyjęte

Czyste szaleństwo w małej pigułce? Brak.
Sztuczne soczewki wypełnione ogniem nienawiści? Jeszcze nie powstały.
Może chociaż gniewne dłonie? Prace w toku. 

Skąd te wszystkie rewelacje, skoro człowiek wyposażony w owe insygnia siedzi na krześle w kącie? Spójrz! Do takiego właśnie stanu go doprowadzają. Drżą mu dłonie. Długie, blade palce pląsają w dzikim tańcu poddenerwowania i odrobiny adrenaliny. Nadal jest na nich karminowa krew. Kilka kropel spada na ciemne, nieco umorusane błotem, spodnie. Szepce, by za niego posprzątać. Sam popada w marazm. Karmi się nadgniłymi wizjami. Wspomina słodkie chwile, gdy tęsknota za ciepłą juchą przejęła nad nim kontrolę. I to nie pierwszy raz. Lecz siedemnasty.

Padam na kolana. Wycieram szkarłatne plamy z wysłużonej podłogi. Ciało młodej dziewczyny, z której uleciało życie leży zwinięte w dywan. Kolejny nawyk konsekwentnego kleptomana. A może już tradycja? Ma cały magazyn kilimów w najróżniejszych kolorach i wzorach. Od seledynowych, wijących się pnączy, przez ciemne cętki, na błękitnych rombach skończywszy. Po każdym na jedną ofiarę.
Fascynuje mnie. Wciąż małomówny i zamknięty w sobie. Darzę go niemałym szacunkiem. Pałam wdzięcznością. Przyjął zwykłą, aczkolwiek bystrą dziewczynę pod swe skrzydła. Ale nigdy nie wpuszcza do mieszkania. Zaprasza dopiero wtedy, gdy jest już po wszystkim. Płuca wyjęte. Jelita pływające w oceanie wzburzonych wnętrzności innych dziewcząt, które przekroczyły próg Mrocznego Królestwa.
Twierdzi, że dla mnie istnieje jeszcze nadzieja. Tli się pod brudną kanapą w sypialni. Mała iskierka. Dziki śmiech samowolnie wyrywa się z ust. Nigdy. To jest ścieżka, którą obrałam. Będę nią kroczyć do samego końca. Nawet, jeśli zaprowadzi mnie do piekła.
Mistrz powinien uchylić mi furtkę do swej duszy. Ułatwiłoby to nam współpracę. Z pewnością pragnie, bym w dalekiej przyszłości kontynuowała jego śliskie dzieło. Nie uda się, jeżeli zamek pozostanie nietknięty. Nakłonię go. Nie bez powodu zostałam zaproszona do współpracy z pierwszorzędnym mordercą. Umiem przekonywać ludzi. A zwłaszcza młodziutkie, naiwne kobietki. Same nie przyszłyby do obskurnego mieszkanka w opuszczonej dzielnicy. Chyba, że nowo poznana, przerażona dziewuszka poprosi je o to płaczliwym głosem.
Odrętwienie Edgara mija. Powolnym krokiem zbliża się do Inez. Zarzuca sobie zwłoki na ramię i bez żadnego słowa, wychodzi. Jego niemrawa natura niekiedy doprowadza mnie do białej gorączki. To się zmieni. Z całą pewnością. Będę jego kokilką przepełnioną impulsywnością. A on stanie się impetykiem. Impetykiem Zabójcą.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz