Wiotka dłoń niepewności kurczowo zaciska się na mym nadgarstku. Mimo to, ręka drży. Odurzający gorąc zalewa mnie falami. Słone kropelki potu ścigają się po czole. Zwyciężczyni wpada mi do oka. Komnata momentalnie się rozmywa. Nerwowo mrugam. Wszystko wraca do normy. Biorę głęboki wdech. I wydech. Wdech i wydech...
Drzwi komnaty rozwierają się raptownie.
— Już czas — mówi wysoka blondynka.
Udaję się za nią. Prowadzi mnie do dużej hali. Sufit spokojnie mógłby skąpać się w pierzastej kołderce chmur. Nie rozumiem, jak tak ogromne pomieszczenie może znajdować się pod ziemią. Toż to zakrawa na cud! Ale kto ma pieniądze, ten spełnia najśmielsze swe fantazje. Nawet kilkaset metrów pod brukowanym chodnikiem.
Łukowo-krzyżowe sklepienie tworzy zachwycającą atmosferę ciszy i cholernej powagi. Kilkanaście ławek ustawionych pod kamiennymi ścianami jest już zajętych przez gapiów z bractwa. Na środku sali stoi Yao z kilkoma bojownikami. Czterech młodych Chińczyków i jeden ciemnoskóry mężczyzna, którego twarz oblekają, całkiem widoczne, blizny wojenne. Chyba jego staż trwa najdłużej ze wszystkich, z którymi przyjdzie stoczyć mi bitwę.
Podchodzę pewnym krokiem, choć pocą mi się dłonie, a serce łomocze płochliwie. Nie zdezerteruję. Mam honor. I dzisiaj będę musiała udowodnić wszystkim, że młoda kobieta potrafi walczyć. Walczyć i zabijać. Zabijać i posyłać w piekielne odmęty. Zapełnię wszystkie krzesła przy stole Belzebuba. A on niech siada i patrzy.
Yao uderza w dłonie.
— Do dzieła!
Wyszarpuję dwa miecze z pochew umiejscowionych na plecach. Stal jest lekko wyważona. Dobrze leży mi w dłoniach. Niestety prawa ręka nie jest już tak potężna, jak kiedyś. Edgar skutecznie mi to uniemożliwił. Strata kciuka wciąż goreje w mym blaszanym sercu lichym płomieniem.
Na początek dwóch wojowników rzuca się w moją stronę. Robię unik. Jednego z nich dosięga me ostrze. Z przebitą tchawicą ląduje na marmurowej posadzce. Współtowarzysz zmarłego znika mi z pola widzenia. Po chwili kopie mnie w plecy. Padam na kolana. Gdy nieznajomy podchodzi bliżej, okręcam się i chwytam go za kostki. Ciągnę. Wywraca się. Natychmiast wstaję i łokciem atakuję jego nos. Kruche kostki nie wytrzymują. Łamią się pod moim naporem. Chińczyk wydaje z siebie odgłos zbitego psiaka. Zakrywa twarz dłońmi.
Śmieję się szyderczo. Czy tacy ludzie zasilają szeregi ubóstwianego bossa? Chyba powinnam zacząć martwić się o jego bezpieczeństwo. Przy takich druhach łatwo o przełamanie dystansu między dystyngowanym Yao, a resztą, jakże pospolitego, społeczeństwa.
Naciera kolejna dwójka. Zwinnym ruchem podwijam spódnicę. Wyciągam krótki nóż, uderzająco podobny do tych, które odebrał mi Edgar. Wyższy napastnik łapie mnie od tyłu, poniekąd unieruchamiając dłonie. Unoszę nogi i chwytam nimi drugiego przeciwnika za szyję. Przyciągam go do siebie. Jest na wyciągnięcie ręki. Wbijam mu sztylet w oko. Bezzwłocznie wyciągam ostrze i powielam ruch, jednakże celując w drugie ślepie. Wrzaski wypełniają salę. Wznoszą się pod zachwycające sklepienie, odbijają i wracają, potęgując straszliwe echo i dojmujący ból mężczyzny. Nim przejmować się już nie muszę...
Oprawca wypuszcza mnie ze swych muskularnych objęć. Osuwam się na, splamiony żywą czerwienią, parkiet. Dostaję cios w brzuch. Opieram się na łokciach. Charczę. Spluwam śliną. W moich oczach zionie ogień horrendalnego wzburzenia. Podnoszę się bezzwłocznie. Rzucam się w stronę mężczyzny. Nie spodziewa się tego. Nie stoi zbyt pewnie na nogach. Razem upadamy. Okładam go pięściami. Raz po razie częstuję go brutalnymi ciosami. Nieznajomy zrzuca mnie z siebie i próbuje przygwoździć do ziemi. Bezskutecznie Wywijam mu się. Wstaję w okamgnieniu. Chybcikiem wymierzam solidnego kopniaka. Gdy próbuje się podnieść, powtarzam manewr. Jego koszula zaczyna kwitnąć pąsowymi zdobieniami. Ach tak. Czubki mych butów wyposażyłam w niewielkie ostrza. Trącam Chińczyka nogą. Przewraca się na plecy. Przygniatam mu przyrodzenie ciężkim obcasem trzewika. Zaczyna śpiewać z rozpaczy. Jego cienki głosik wywołuję falę przerażenia na trybunach. Cichy pomruk trwogi przechodzi przez wszystkie rzędy. Z obolałym problemem zostawiam go sam na sam.
Dyszę. Rozglądam się. Ciemnoskóry mężczyzna wciąż stoi tam, gdzie po raz pierwszy go spostrzegłam i obserwuje całe zajście. Ręce luźno spuścił wzdłuż tułowia. Sądzi, że pokona mnie tak szybko, jak ja tamtych obiboków. Widzę to. Pewność siebie weterana emanuje świetlistym blaskiem, niezmiernie przytłaczając moją osobę. Mimo wszystko, przeciągam się. Ruszam w jego stronę. Niczego nie jestem pewna. Zaryzykuję. Nie mam nic do stracenia. A do zyskania wiele.
Mój pierwszy, nieprzemyślany ruch zostaje odparowany. Napastnik prędko reaguje. Ciemna dłoń zaciska się na brzoskwiniowej szyi i unosi me ciało, jak gdyby było piórkiem. Nagła przerwa w dostawie tlenu przyprawia mnie o zawrót głowy. Ciemnieje mi przed oczami. Szybko odzyskuję rezon. Ostrze umiejscowione w bucie wbijam mu w udo. Wchodzi bez najmniejszego oporu. Cichy syk samoistnie wyrywa się z jego pełnych warg. Znowu wcelowuję, lecz tym razem w brzuch. Powoli zaczyna brakować mi powietrza. Wyciągam malutkie nożyki, ukryte we włosach. Po kolei wbijam mu je w policzki. Osiągam zamierzony cel. Puszcza mnie. Z głuchym łoskotem zwalam się na posadzkę. Sięgam po, leżący nieopodal, miecz. Nagle czuję, iż moja szczęka rozpada się na milion drobnych kawałeczków. Pięść ciemnoskórego nieznajomego łamie mi kości. Grad bólu i chorej zawiści spada całkowicie nieoczekiwanie. Nie potrafię się powstrzymać. Działam pod wpływem impulsu. Zatapiam stalowe ostrze w jego piersi. Mężczyzna wydaje ostatni jęk i kona. Opada na mnie. Dłużej nie udaję. Próbuję wybadać swą żuchwę dłońmi. Łzy ciekną mi oczu i mieszają się z krwią, wypluwaną przez odrętwiałe usta.
Słyszę tupot stóp. I zatrważający krzyk. Blondynka, która mnie przyprowadziła, rzuca się na kolana i bierze w objęcia mego oprawcę. Szlocha. Wyciąga miecz z ciała ukochanego i wciąż wrzeszczy:
— Co ta suka zrobiła!? Jak mogłeś na to pozwolić, Yao! Niech cię szlag...
Układa nieboszczyka na posadzce i rzuca się w moim kierunku.
— Ty... zabiję cię!
W ostatniej chwili łapie ją jakiś Chińczyk i odciąga na bok. Przy mnie zaś kuca zmartwiony mistrz.
— Poradziłaś sobie świetnie, Chwacki Króliczku. A teraz zamknij oczy. Ceremonia Przyłączenia odbędzie się innym razem.
Bez wahania przystaję na jego propozycję. Próbuję jeszcze wyjąkać "to był wspaniały wojownik", ale hebanowy spazm bólu zabiera mnie do krainy mrocznej niemocy.
Jak widać, nowy szablon zdobi te progi.
Jest on wynikiem ciężkiej pracy naszej koleżanki, Elly. Dziękuję Ci bardzo, Moja Droga. Wykonałaś kawał świetnej roboty!
Matko, matko! Chcę więcej i na pewno nie tylko, ja po przeczytaniu tego rozdziału.
OdpowiedzUsuńI dziwię się, ile ona zna manewrów do zabijania. Mogłaby każdego zniewolić i pozbawić życia. Naprawdę imponuje mi!
Z głodną wyobraźnią, czekam na dalsze losy.
PS. Na więcej mnie nie stać.
Mam nadzieję, że innych także zaciekawi i będą "głodni" kolejnych rozdziałów.
UsuńJest wiele sposobów zabijania. Na razie pokazałam tylko te podczas walki wręcz. Nie imponuje mi strzelanie z pistoletów. To bardzo wygodny sposób, dla leni.
PS. Jest w porządku ;)
tyswujhdgwuus dodaj kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział pojawi się niebawem.
UsuńWitam. Chciałam Cię na początek przeprosić za to, że dodaje ten SPAM pod notką, ale chciałam Cię poinformować, a nie każdy wchodzi na zakładkę.
OdpowiedzUsuńWeszłam na Twojego bloga i zauważyłam, że nie masz zwiastunu. Tak więc zapraszam na stronę, gdzie możesz zamówić zwiastun bez żadnych zobowiązań !
Wejdź na początek na naszą stronę główną mania-zwiast.blogspot.com, zapoznaj się z regulaminem, odwiedź http://zamowienia-u-kadu-zm.blogspot.com/ i złóż zamówienie !
Potem tylko ciesz się nowym zwiastunem ! :)
Miło, że ktoś zajmuje się takim aspektem opowiadań, ale ja dziękuję ;-)
UsuńCałkiem niezłe być może będę zaglądać tutaj częściej ^^
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie :>
UsuńNowa część przygód Analeigh już na http://pamietam-wczoraj.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNasza dziewczynka jest bardziej zdolna niż się wszystkim wydaje. :) Lecę szybko czytać, co dalej i cieszę się, że nie muszę czekać na kolejną część. xD
OdpowiedzUsuńPS> Już mówiłam, że nie ma za co. ;)