sobota, 31 sierpnia 2013

7. Złośliwie

Upadek z wysokiego klifu byłby bardziej rozkoszny, niźli gorzka wiadomość od mego zacnego doktora. Strata kciuka okazała się przyjemniejsza. Dźgnięcie ołówkiem w oko zachwyciłoby  szalenie. Lecz nie to. Nie ciąża.
To ogromna odpowiedzialność, na którą mnie nie stać. Lubię ryzyko, dynamiczny rozwój wydarzeń, ale nieco inny, niż ten towarzyszący obecności malucha. Walki wręcz, uzasadnione morderstwa, pojedynki z ludźmi, którzy chełpią się swymi kiepskimi umiejętnościami...
Nigdy nie miałam wątpliwości - to nie jest stan, na jaki czekałabym w, niemal orgiastycznym, uniesieniu. Nie należę do, jakże szanowanej grupy, ludzi, którzy świadomie decydują się na dziecko. Od zawsze byłam odpowiedzialna tylko i wyłącznie za siebie. Za nikogo innego.
Podobne nastawienie panuje wśród członków bractwa.
Jedna peleryna, jedna dusza, jedno ciało. Żaden brzdąc nigdy nie zagościł w murach Yao.
Odrzwia komnaty zatrzaskują się z głuchym łoskotem. Pozostaje w niej  tylko ja, mój mistrz i Zhu, który wkradł się do środka nie wiadomo kiedy.
Syn przywódcy  łapie mnie za szyję. Zaciska dłoń. Pąsowieje na twarzy. Poruszam ustami, chcąc pochwycić choć najmniejszy hauścik drogocennego powietrza.
 — Jak mogłaś do tego dopuścić!? — unosi się Chińczyk. — Chciałaś nas ośmieszyć?
 Ciska mną w ścianę. Uderzam plecami w gładką, chłodną powierzchnię. Chwilowo ciemnieje mi przed oczami.
Osuwam się na ziemię. Gorączkowo rozcieram gardło.
 — Nowy podopieczny Edgara mnie zbezcześcił. Zasiał ziarno, a ono teraz we mnie kiełkuje! - odparowuję.
Nie wstaję z podłogi. Patrzę na nieskazitelnie czystą posadzkę, która wrogo połyskuje w tym świetle.
Targają mną sprzeczne emocje. Pragnę z chlubną nawiązką odpłacić Zhu za zniewagę. Wypruć mu wciąż pulsujące organy i napawać się ich ostatnimi, niemrawymi już, podrygami. Z drugiej jednak strony czuję, że nie powinnam aż nadto korzystać z boskiej cierpliwości Yao. Zapewne i mistrz ma swe granice, których w żadnym razie przekraczać nie powinnam.
 — Nie możemy cię wyrzucić. Nie po tym, jak złożyłaś świętą przysięgę — odzywa się młody mężczyzna. — Wiedz jednak — kontynuuje — że kiedy tylko się urodzi, zabiję je. Na twoich oczach.
 Dawno temu stwierdziłam, iż pozbawiona jestem jakichkolwiek matczynych instynktów. Jednak na słowa Zhu, przechodzi mnie dreszcz. Zabijanie dzieci to zajęcie dla kompletnych kleptomanów. Szczerze powiedziawszy, takowa postawa napawa mnie bezgranicznym obrzydzeniem. Najchętniej zadałabym ból wszelkim istotom popełniającym takie zatrważające zbrodnie.
Przenoszę wzrok na Krzewiciela. W duszy gorąco proszę, by przeciwstawił się swemu pierworodnemu. On jednak powoli kiwa głową, mówiąc:
 — Tak też postąpimy. A teraz wybierz kilku ludzi i każ im sprowadzić twego akolitę. Zastanów się jednak, kogo przyjmiesz pod swe skrzydła. Pamiętaj, że do ciebie należy obowiązek wyszkolenia go. Owocnych decyzji.
 Staruszek obdarza mnie zamyślonym spojrzeniem i wychodzi, jak gdyby nigdy nic. Zostaję sam na sam z barbarzyńsko nastawionym kmiotem. Od samego początku moja obecność  Zhu do gustu nie przypadła. Nie dziwota, że chce się na mnie odegrać. I to w tak brutalny sposób.
 — Jesteś bezlitosny — cedzę przez zaciśnięte zęby.
 — Dziękuję — odpowiada, wykrzywiając wargi w nienawistnym grymasie. — W twoich ustach brzmi to, niczym najsłodszy komplement.
 Podnoszę się z ziemi, ignorując błyskotliwą odpowiedź. Nie potrafię zdzierżyć widoku nawet jego nędznego cienia. Kieruję się do drzwi. W progu obracam się przez ramię i mówię dosadnie:
 — Tylko je tkniesz, a twoje zwłoki urozmaicą wnętrze świątyni Nocnego Księcia. Nikt mnie nie powstrzyma przed poćwiartowaniem twego chucherkowatego ciała. Z resztą, to żadne wyzwanie.
 Próbuję ochłonąć. Biorę kilka uspakajających oddechów. Umysł na nowo lśni dawną jasnością.
Udaję się do jadalni wojowników. W zasadzie, pomieszczenie nie budzi większego zachwytu. Brązowe ściany wręcz zniechęcają do spożywania posiłków. Długi stół ledwie zipie. Lada chwilę gruchnąć może o ziemię z narowistym impetem. Wysłużone krzesła także wołają o pomstę do nieba.
Rozglądam się. Lecz nie szukam zbyt długo. Blond włosy szalenie błyszczą wśród ogólnej szarości tegoż miejsca. Podchodzę sprężystym krokiem do kobiety.
 — Eire — rzucam krótko w jej stronę. — Masz kogoś do mnie sprowadzić. Nazywa się Gabriel Godlevsky.
 — Kto to? — pyta zaskoczona, zapominając o dodaniu nutki pogardy.
 — Syn Edgara, mego dawnego mentora. Odnalezienie chłopca nie powinno sprawić ci większych trudności. Masz dwa dni. W innym razie pomyślę, że nie potrafisz wywiązywać się z powierzonych  zadań.
 Zirytowana, podnosi głos.
 — Dlaczego właśnie ja?  Tępy młodzieniec zostać ma twoim akolitą? Nigdzie się nie wybieram.
 — Ależ owszem, wybierasz. Przysięgałaś wierność. Ja jestem teraz dowódcą i wydałam ci rozkaz. Natychmiast ruszaj w drogę.
Krzepiąca satysfakcja rozlewa się po mej duszy. Wiedziałam, że nie ma wyjścia. Jeśli mi odmówi, w najlepszym wypadku spędzi w lochach sto zachodów słońca. A jak powszechnie wiadomo, wojownicy umierają przez bezczynność.
Widzę, jak nadyma usta. Jak na język skapują jej cierniste słowa, szelmowskie obelgi. Dostrzegam także, iż zbiera się w sobie, powściągając temperament. Grzeczna dziewczynka.
— Pędzę, jaśnie pani — kłania się, tchnąc żarliwym sarkazmem.
To akurat potrafię jej wybaczyć. Czyż nie cechuję się gołębim sercem?
— No i arrivederci  — odpowiadam zwięźle.
Inni wojownicy starali się nie przyglądać naszej rozmowie. Szeptali między sobą, udając niezainteresowanych. Do wszystkich jednak niewątpliwie dotarło, że chociaż los niekiedy mi nie sprzyja, jestem szczwanym liskiem. A takie istotki jak ja, zawsze przegryzą klatkę uniedogodnień i spektakularnie wykorzystają swoje czarowne kły.



Serdecznie zapraszam na mojego kolejnego bloga, na którym to próbuję swoich sił z opowiadaniami typu Drabble - Pochwycone historie.

15 komentarzy:

  1. Kolejny świetny rozdział. Wspaniałe opisy, dobrze napisane dialogi... Ale wiesz, że zawsze mogłabym Cię chwalić, więc no... :P
    Powiem Ci, że bardzo mnie zaskoczyłaś tym, że dziecko ma zostać zabite. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego! ;)
    Czekam z niecierpliwością na kolejną część.

    PS. Wszystkie ocenialnie możesz wrzucić jako listę linków.
    PS.2. Dlaczego syn Edgara nazywa się Gabriel?! :P Ja mam na imię Gabriela... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyłożyłam się do dialogów. Myślę, że jeszcze trochę po praktykuję i wtedy będą dobre.
      Sama siebie zaskakuję. Zhu chce zabić dziecko, ale wszystko może potoczyć się inaczej... :D

      PS. O tym nie pomyślałam. Gdzie ja mam głowę?
      PS.2. Mam słabość do tego imienia :>

      Usuń
  2. Wow! Zacznę od dialogów.. naprawdę jestem pod wrażeniem. Widzę, że przykładasz do tego pełną uwagę i to mnie cieszy, bo miałaś te małe braki w tej specjalizacji. Wiem, wiem pozostałości po n-k. :)
    Ohoo, ona nie da zabić swojego dziecka! Wątpię, żeby tak zrobiła, no chyba, że naprawdę jest zimną s*ką bez serca, ani grosza sumienia, bo dziecko nie jest odpowiedzialne za jej czyn.
    Na koniec. Fason trzymasz, oby tak dalej.
    XOXOXO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do kropeczki, o której mówiłaś, już poprawiam.
      Przykładam się, przykładam, ale do Ciebie i tak mi daleko ;-)
      O dziewczynie z pewnością można powiedzieć jedno - to nie jest przewidywalna postać, więc na razie nie wysuwajmy wniosków. Wszystko okaże się za 9 miesięcy! :D
      Ściskam.

      Usuń
  3. Przeczytałam i jestem oczarowana! :O Ale to dziecko... jak on śmiał jej coś takiego powiedzieć?! Zabić? A gdzie jej jakieś ludzkie odruchy? Oh Dear God... Ale przynajmniej ostatecznie chyba nie pozwoli zgładzić biednego maleństwa, co? :)
    Czekam na kolejny rozdział ! :)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Zhu jest bezczelnym draniem. W realnym świecie każdy z nas spotyka się z ludźmi tego pokroju, więc postanowiłam i w moim opowiadaniu przedstawić osobnika z takimi cechami charakteru <:

      Usuń
  4. Łał, to jest... niesamowite. Masz tak bogaty język, czyta się niesamowicie, a tematyka niemiłosiernie wciąga. W pierwszych rozdziałach poczynania bohaterki, choć tak brutalne, to opisane z taką... miłością, pasją, wyciekającą z jej przemyśleń. No, jestem pod ogromnym wrażeniem.
    Zaskoczyła mnie, bo wydawało mi się, że sama zaproponuje aborcję, a tu proszę, pojawiają się jakieś skrupuły. Z jakiego powodu?
    Co mi trochę zgrzyta to to, że M tak doskonale sobie poradziła w pojedynku bez kciuka, chyba najważniejszego palca. Zwłaszcza, że opisałaś, że na początku posługiwała się dwoma broniami i "dobrze leżały jej w dłoniach". Więc jak tą drugą ją trzymała?
    Na plus dodaję to, że główni bohaterowie też dostają po dupie w pojedynkach :)
    Jestem pod wrażeniem :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach! Masz całkowitą rację. Dziwnym trafem przeoczyłam, że kciuk został obcięty. Duży błąd z mojej strony. Niebawem zrobię korektę.
      Pragnę, by większość sytuacji do złudzenia przypominała świat rzeczywisty. A na co dzień bywa też tak, że "dostajemy po dupie". A poza tym, wyidealizowane postaci, które mają niewiarygodne szczęście w swoim życiu, nie istnieją :>
      Dziękuję za Twoją opinię.
      Ściskam.

      Usuń
  5. Cześć, bardzo dziękuję za miły komentarz na KonFEDORAcji. :) Przepraszam, że tutaj, ale nie widzę żadnego spamownika ani czegoś podobnego, ale chciałabym uprzejmie poinformować, że post "Brylantowe Targi" został aktualizowany o nowy fragment. Zapraszam do czytania. :)

    Pozdrawiam,
    [konFEDORAcja]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spamownik tutaj nie istnieje, także nie ma problemu.
      Z miłą chęcią zabieram się już za czytanie :>

      Usuń
  6. Tylko chciałabym przypomnieć, że na http://pamietam-wczoraj.blogspot.com/ już nowa część :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Postaram się wkrótce nadrobić rozdziały, a w tym czasie zapraszam do siebie na nowy rozdział. :)
    Pozdrawiam.
    [http://odkryty-sekret.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  8. ciekawe opowiadanie. często czytam tak sobie, z nudów, blogi, żeby jakoś skonsumować ten czas. zazwyczaj się trochę śmieję i szukam dalej, ale Twój mnie zaciekawił.
    bardzo szybko połknęłam 7 krótkich rozdziałów, bez większych postojów, to znaczy - wchodziły jak masełko, to znaczy - było nieźle. podoba mi się styl, którym się posługujesz, lekki, dość barwny, do tego wskazuje na Twoje pewne estetyczne zainteresowania. to bardzo ładnie, rzadko można spotkać w Sieci kogoś, kto nad rzeczowość i poczytliwość stawia kategorie estetyczne. oczywiście, nie piszesz doskonale i robisz masę wpadek, których nie chce mi się wypisywać, gdyż nie bawi mnie darmowe, frajerskie korektowanie cudzych teksów, ale mogę napomknąć, że "Twój" w tekście literackim pisze się z małej litery, że niewłaściwie odmieniasz obce nazwy własne (chodzi o apostrof) i czasami używasz słów, które do siebie nie pasują. dodatkowo nie uniknęłaś paru błędów logicznych, między innymi fakt, że ludzkie zwłoki nie zaczynają wydzielać zapachu po kilku godzinach... ale to właściwie drobiazgi.
    muszę przyznać, że opowiadanie miło się czyta, że ma w sobie jakiś nieodparty urok, który skłonił mnie do napisania tego komentarza. możesz potraktować go jako podziękowania za mile spędzony wieczór. ciekawe, że główna bohaterka, morderczyni, nie wyszła Ci sztampowo, jest intrygująca, zabawna, groteskowa, do tego motyw ciąży zapowiada się nad wyraz dobrze. interesuje mnie, jak poradzi sobie z nową sytuacją życiową. lubię postaci rozdarte na dwie części, tę niewinną i diabelską, sama o takiej piszę, więc odczuwam sentyment. mnie wydaje się, że Marietta dziecko urodzi i porzuci. wydaje mi się, że to wiarygodna ze względu na jej uwarunkowania psychiczne wersja wydarzeń, niewinno-diabelska, czyli przewrotna.
    trochę rozczarowały mnie dalsze rozdziały. pierwsze dwa-trzy (?), chyba trzy, do momentu, w którym Marietta udała się do mistrza Yao, były lepsze, groteskowe, owszem, ale wyjątkowo porywające. natomiast motyw mafii w moich oczach już jest wyświechtany i bardzo zabawny, dodatkowo nie potrafisz kontrolować akcji, ilości postaci i dialogów. szczerze mówiąc, wolałabym, żeby opowiadanie zostało w poprzednim, kameralnym wystroju, ale ja nie mam nic do gadania i rozumiem niezależność autorską.
    pozdrawiam, życzę Weny, może kiedyś jeszcze porozmawiamy ;)
    ~DeathAwaits

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdaję sobie sprawę z wielu błędów, które (niestety) wciąż popełniam. Nikt nie jest nieomylny, jednak postaram się poprawić wszystkie wytknięte.
      Co do słów, które do siebie nie pasują...
      Owszem, tak z pewnością jest i nie mam powodu, by to kwestionować. Dobieram jednak wyrazy, które w moim odczuciu pasują, bo tak naprawdę to, co tworzę tylko przeze mnie przepływa. Jestem jedynie naczyniem, które formuje krążącą nad głowami materię.
      Błędy logiczne pewnie są najczęstsze. Ale pisanie jest pasją, w której w większej mierze kieruje serce, choć zdaję sobie sprawę z tego, iż powinien być to rozum.
      Postać jest rozdarta, bo dookoła mnie krążą ludzie o złożonej naturze.
      Przyznaję, gubię się w wielowątkowych historiach. Do tej pory pisałam w nieco innych warunkach i to mnie tak naprawdę ukształtowało. Ale muszę zdradzić, że "zabawa w mafię" nie potrwa długo. Jest to tylko chwilowy etap. Nie potrwa zbyt długo.
      Bardzo, bardzo dziękuję za Twoją opinię!
      Szalenie sobie cenię wypowiedzi wszystkich, którzy zetknęli się z tym opowiadaniem. Każdą uwagę biorę sobie do serca.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  9. Pytanie: skoro nie mogą mieć dzieci, co tu robi Zhu syn Yao?

    OdpowiedzUsuń